Dziś rano 50,5 kg. Nie mogę się już doczekać momentu, kiedy zobaczę czwórkę z przodu. To jeszcze bardziej mobilizuje do niejedzenia. Rano dowiedziałam się o diecie baletnicy. Są dwa warianty, ale pierwszy zdecydowanie bardziej sensowny (w drugim jedzenie migdałów przez cały dzień niechybnie skończyłoby się pochłonięciem kilku tysięcy kcal). Oto on;
1, 2 dzień – woda i/lub kawa bez cukru (może być z mlekiem beztłuszczowym);
3,4 dzień – ser biały: odtłuszczony, wiejski, homogenizowany, naturalny, jogurt naturalny;
5,6 dzień – ziemniaki w mundurkach;
7,8 dzień – tylko białe gotowane chude mięso;
9,10 dzień – warzywa zielone: sałata, ogórek, brokuły, zielona papryka itd
Kiedyś czytałam o uczennicy szkoły baletowej, chudziutkiej dziewczynce, która wspominała, że dieta baletnic jest bardzo restrykcyjna; zero słodyczy, chipsów, fast-foodów itd.
Myślę, że skoro już ma być baletowo, to zacznę się solidnie rozciągać, przy tej diecie ważny jest ruch przez minimum 30 minut dziennie.
W domu będzie trudno, więc prawdziwą wersję zrobię gdy będzie to możliwe. Póki co, zainspirowana składnikami diety postanawiam jeść tylko wyżej wymienione, czyli rezygnuję całkowicie ze słodyczy, chleba, masła i wysokokalorycznych owoców. Na szczęście moja mama gotuje bardzo chudo i uwielbia warzywa. Wszystko przez szpital. Ukrywajcie się pod szerokimi swetrami, bo w psychiatryku prędko marnuje się cały wysiłek poprzednich miesięcy, tym bardziej jeśli ktoś trafia tam z zaburzeniami odżywiania.
Trzymajcie się chudo.
Też myślałam nad tą dietą, ale z mamą w domu jest niewykonalna, jak nagle ją najdzie na to, żeby się zacząć martwić i każe mi coś jeść... Ogólnie dlatego też pewnie nigdy na żadnej diecie nie byłam, ale no uznałam, że czas jednak z powrotem porządnie schudnąć...
OdpowiedzUsuńPowodzenia Ci życzę w baletnicy! ; * Dodaję do obserwowanych.
A odpowiadając na Twój komentarz u mnie - to fakt, że się nie chce jeść. W ogóle wróciłam wtedy w poniedziałek do domu taka jakaś kompletnie osłabiona.