wtorek, 19 sierpnia 2014

ellen

Ochłodzenie daje o sobie znać pod najbardziej dotkliwą postacią. Mam ochotę na wszystko. Ale mam też ochotę jeździć na rowerze, co ratuje mnie od przekroczenia 50kg i zapadnięcia się w chaosie złych myśli. Jeśli spadnę do 47 kg, będzie idealnie. Jadę daleko, pod górę, aż brak mi sił po godzinie. Tam, gdzie nie ma komunikacji. Potem muszę wrócić czy chcę czy nie. I 600 kcal spala się samo.
Dziś zjadłam miskę zupy ogórkowej na oliwie z oliwek, 1 placek z cukinii z cebulą suchy, kanapkę z maminego bułkochlebka z miodem ze wsi i drugą połówkę chlebka z pomidorem z działki.

Wszystkie jesteście piękne.



środa, 13 sierpnia 2014

Autobus

Jak nie każdego dnia, jechałam dziewiątką w stronę dworca. Z domu. Autobusem numer dziewięć. To dość oblegana linia, dlatego organizatorzy ruchu miejskiego ograniczyli częstotliwość jazdy tym pojazdem do maksymalnie dwóch razy na godzinę. Zdaje się obecnie, że dbają w szczególny sposób o relacje międzyludzkie. W tym autobusie stałam na środku, pod oknem. Skwar nieziemski, jadę pod oknem nieskutecznie zastępującym klimatyzację. Równie nieziemski co skwar, był delikatnie ujmując, niczym suszoną główkę unikatowego kwiatu, zapach. Perfumy zmieszanych ze sobą w powietrzu wydzielin z gruczołów potowych ludzi... nie, nie przeróżnych ras ani narodowości. Problem w tym, że wszyscy byli tacy sami. I tu pozwolę sobie przejść do sedna.
W moim miasteczku średnia wieku to jakieś 55 lat. Tak więc w pojazdach komunikacji miejskiej najczęściej spotkacie emerytów. Względnie z wnuczkiem. Studenta, stanowiacego najmniejszy chyba społeczny procent w tym miejscu. Krótko mówiąc, same stare baby. Dawno pochowały swoich mężów. Baby tęgie, przysadziste, spocone, umalowane krzywo czerwoną szminką dopełniającą uroku krzywo pomalowanym brwiom (czarna henna). Sednem sedna jest jednak treść ich bajecznych rozmów. Co one gotują - krótka przerwa na westchnięcie - nie zrozumiesz człowieku cywilizowany, nie pojmiesz.
Ilość tłuszczu, węglowodanów, padliny, krwi i smażenia przekracza pojecie samego Pana Boga, który jeśli istnieje, nie nakarmiłby ichnim obiadem samego nawet Diabła (jeśli istnieje).
"Nie lubisz schabowych?! Ja uwielbiam!!! Usmażyć, polać tłuszczykiem (swoją drogą, cóż zs finezyjne usprawiedliwianie się, tłuszczyk)."
Widzę babo, myślę sobie, widzę i współczuję Ci serdecznie. A zresztą. Tobie wcale nie współczuję. Ale Twoim potomnym tak, jak bardzo będą spaczeni w swych niewinnych głowach, pełni chorób i tłuszczu jęłczącego niczym masło na słońcu.
Wysiadłam koło makdonalda. Stara baba jechała dalej, na cmentarz, aby zaskrobic sobie zapewne podwójne miejsce w niebie.
Stanęłam przy oknie udając, że szukam kogoś. Wyjęłam torebkę z surową marchewką z targu, wyeksponowałam na cyckach wegańską koszulkę i patrzyłam na coraz większe poczucie żalu i frustracji grubasów wsuwających (a była 9 rano) z kubłów, niczym z koryt świnie, powiększone zestawy kanapek, frytek, sosów i kokakol, patrzących na tę małą nędzną marchewkowiczkę ze łzami w oczach. I tutaj już przestaję się śmiać. Są ludzie, którzy naprawdę płaczą jedząc to gówno. Dlatego z każdym takim dniem, mam nadzieję, że w końcu zaboli ich ta powolna śmierć tak bardzo, że pomyślą o życiu w kategoriach Żywego Pokarmu.
Z tego wszystkiego wstaję już na śniadanie. I... uwaga... gdzie ta waga jest... (ale śmiesznie, chodzę po łazience z telefonem w ręku)
48,8. I kto mi powie, że trzeba jeść schabowe? 
Pięknego poranka :)
(Pisalam to o 6 rano, a teraz zorientowałam się że zapisałam jedynie w roboczych. Dzień był udany. Dużo pracy w ogrodzie. Jutro na wadze powinno być mniej. Dobranoc :)

niedziela, 10 sierpnia 2014

compassion

     Czytam Wasze blogi i na większości z nich widzę niesamowite miksy spożywcze. Tego samego dnia w menu potrafi pojawić się i mięso, i mleko, i kiszona kapusta, i cytrusy, i banany. Jeśli jecie takie rzeczy, zwłaszcza w niewielkich odstępach czasu, nie płaczcie jeżeli nie schudniecie, bo to zwyczajnie niemożliwe (może z wyjątkiem ilości nie przekraczających 300 kcal).

     Przez upały spadłam do 49kg. Robię soki z działkowych papierówek. Jem ogórki, pomidory, cebulę, cukinię, różnego rodzaju sałaty zielone, fioletowe, karbowane i inne, zioła, kwiaty:) (nagietek, pelargonia położone na sałatę wyglądają obłędnie), kalafiora, fasolkę szparagową, ziemniaki, kapustę, jarmuż (kocham), jabłka, banany, arbuza, nektarynki, czereśnie, borówki, jeżyny, pomarańcze. Większość na surowo, nie łącząc słodkich owoców z cytrusowymi (np banan i pomarańcza nie współgrają) ani owoców z warzywami. Różne produkty trawią się inaczej i by ułatwić trawienie naszym przewodom (a tym samym nie przyczyniać się do odkładania resztek niestrawionego pokarmu) warto tego pilnować. O produktach typu nabiał i mięso nie będę pisać. Szczerze mówiąc brak mi słów. Mogę jedynie polecić Earthlings i wykłady Yourofsky'ego (wszystko dostępne na youtube).

Nie umiem nie połączyć wizji smukłego, zdrowego ciała z weganizmem.


Odysa, dziękuję za komentarz. Niech świeci przykładem.
"Przeczytałam post o weganizmie (teraz nie wiem z jakiego powodu nie chce się wyświetlić) i zupełnie się z Tobą zgadzam. Jestem weganką od kilku miesięcy. Zabawne, gdy czytałam jakieś wzmianki o tym na Twoim starym blogu, myślałam, że to zupełnie szalone. Teraz widzę, że to jedyna właściwa droga."